Jak minął dzień? Wrrrrrrr!
Mogę powiedzieć jak się zaczął. Rewelacja! Znowu mam ochotę kogoś udusić. Konkretnie kogoś ze służby zdrowia. Kogokolwiek kto mi się nawinie.
Wczoraj byłam umówiona do pediatry. Przychodzę do ośrodka i co za niespodzianka, pani doktor niema. Nikt oczywiście nie wie dlaczego. Nie wiadomo też czy będzie jutro. Odesłali mnie do innego lekarza. Poprosiłam teścia, żeby podwiózł nas z dzidźką bo to trochę daleko. Dziś od rana próbowałam się zarejestrować do onegoż medyka, ale nie znalazłam się w gronie szczęśliwców, którym się to udało. Dodajmy, że wisiałam na telefonie bitą godzinę. Nic! Albo zajęte, albo nikt nie odbiera. W pióra, mówię, jedziemy w ciemno i zarejestrujemy się na miejscu. Było już po 9,00. Pojechaliśmy. Jasne! Czekaj tatka latka. Pani w rejestracji oznajmiła, że owszem może nas zarejestrować, ale na 11,00 i że trzeba było wcześniej dzwonić. Zaczęłam warczeć i toczyć pianę, ale nic. Opowiedziałam PANI jak to próbowałam osiągnąć. Pani nie wierzyła. W onym momencie ślepia musiały mi widać zajść krwią, bo pani zaczęła przepraszać, że jest dziś sama i nie nadąża odbierać telefonów, a poza tym musi jeszcze cośtam, cośtam. Okey, wypuściłam trochę pary i zaczęłyśmy rozmawiać konstruktywnie, okazując dobrą wolę i chęć dojścia do porozumienia. W wyniku pertraktacji okazało się, że jako niezarejestrowana w tejże przychodni nie mam szans na rejestrację o 11,00 i muszę poczekać do 15,00. Pani oznajmiła, że w zasadzie nie wolno jej, ale zarejestruje mnie jako pierwszą, tylko mam być trochę wcześniej. W tym momencie zachciało mi się płakać i skapitulowałam. Teść przyjedzie jeszcze raz o 14,30. Tylko, po co ja dziś brałam wolne z pracy? Najważniejsze żeby Ewula się lepiej poczuła.