Cześć!
Też jestem po mediastinoskopii!
Ogólnie jestem niezłą panikarą, mdleję przy byle pobieraniu krwi itd. Leżałam już 6 dni w szpitalu (Gdynia, Redłowo), jednak po TK z kontrastem, bronchoskopii z wycinkami i innych takich, sarko się nie potwierdziła. Ba, jest jakieś podejrzenie onkologiczne! Pani doktorka skierowała mnie do Centrum Medycyny Inwazyjnej w Gdańsku, na Oddział Chirurgii Klatki Piersiowej na... mediastinoskopię.
No, powracając do początkowego wątku - wszelakich pobrań krwi, zabiegów, czegokolwiek boję się jak nie wiem co. Jak usłyszałam, że będą mnie ciąć i będę pod narkozą całkowitą, to przez tydzień tak panikowałam, że sama z sobą nie byłam w stanie wytrzymać.
Nagle nadszedł TEN dzień. Zeszła środa. Stawiłam się na oddziale.
Na początek rutynowe ankiety z pielęgniarkami, badanie ciśnieniomierzem, ważenie, mierzenie, pobranie krwi (7 fiolek! Uprzedzam pytanie: tak, zemdlałam!
), założenie "motylka" (wenflonu). Później wróciłam na salę, zjadłam obiad i po obiedzie przyszedł pan anestezjolog. Pytał o przyjmowane leki, opowiadał o całym zabiegu itd. O 17 zjadłam ostatni posiłek. Koło 20 przyszła pielęgniarka ze specjalnym mydłem, którym miałam się dziś wieczorem i w dniu zabiegu rano umyć oraz z płynem do jamy ustnej, który zabija wszystkie zarazki, taki jakby Listerine, no i z sexi sukienką. Taką, co na filmach ubierają do operacji. Później dali mi jakieś 2 żółte duże tabletki i dostałam zastrzyk w brzuszek - przeciwzakrzepowy i poszłam spać.
Przyszedł TEN dzień.
Nie mogłam jeść od wczoraj od 17 i pić już też nie mogłam. Dostałam kroplówkę, oczywiście po umyciu się i przywdzianiu seksownej sukienki, która - jak się okazało - nie okryła moich wdzięków, i gdybym nie miała prywatnego szlafroka, to świeciłabym pupką na całym oddziale torakochirurgicznym
Podczas, gdy kroplóweczka wlewała się w moje żyły, do mych drzwi zawitała... Pani psycholog. Nie wiem, czy takie są procedury czy wyszłam na wielką panikarę, że musieli przyprowadzić do mnie tę panią, ale odbyłyśmy rozmowę i... Przyszła pielęgniarka. Znowu miałam łyknąć tę dużą żółtą tabletkę i jakieś dwie białe, jeszcze większe. Oczywiście małą ilością wody!
Co dalej? Bandażowanie nóg. Ponoć, aby zapobiec zakrzepom. Nie wiem, nie znam się, poddałam się i wyglądałam już trochę jak mumia.
Przed moimi oczami powoli ukazywały się wspomnienia minionych lat... Nie no, żartuję, ale schizowałam nieźle!
Okej, kładę się na łóżko i jedziemy... na salę operacyjną!
Tam jakieś czary-mary, przechodzenie z jednego łóżka na drugie, zdjęcie sexi kiecki i przykrycie tym czymś zielonym - znowu jak na filmach i ubranie czepka.
Co było dalej? W motylka zaczęli mi wlewać coś. To coś na początku szczypało. Broniłam się przed zamknięciem oczu, ale w końcu uległam... Nie czułam nic. Naprawdę nic. Wiele osób myśli, że coś czuć. Nie, nic. Jacyś śmieszni ludzie w kitlach mnie obudzili, leżałam jeszcze na sali wybudzeniowej z godzinkę i wróciłam na oddział. Najgorsze było to, że rana bardzo mnie bolała, przez cały dzień i noc miałam podawane kroplówki i byłam podłączona pod ten sprzęt monitorujący czynności życiowe, ale następnego dnia o 5 nad ranem już mnie odłączyli i na obchodzie lekarz powiedział, że wracam do domu!
Od czterech dni siedzę sobie w domku. Rana powoli się goi. Za 10 dni jadę na zdjęcie szwów i... po wyniki, których bardzo się boję, ale staram się nie zaprzątać tym głowy.
Podzieliłam się z Wami "wspomnieniami" z mediastinoskopii. Powiem tak: może i faktycznie było to "przyjemniejsze" od bronchoskopii.
Hospitalizacja w tym przypadku zajęła 3 dni, nawet niecałe 3 doby.
Teraz trzymajcie kciuki za to, by faktycznie potwierdziła się sarko, a nie jakieś raki-sraki.
Pozdrawiam